niedziela, 17 kwietnia 2016

Gościnnie w Krakowie, czyli realacja na cztery ręce

Zamieszczony dziś tekst ukazał się w 2015 roku na blogu „Zależna w podróży...” i nosił tytuł Gościnnie w Krakowie, gościnnie na blogu „Zależna w podróży”, co było efektem tego, że moja przyjaciółka Sara wygrała w konkursie tamże ogłoszonym (wspominałam o tym we wstępniaku O podróżowaniu, kulturze i jedzeniu zamiast śmingusa-dyngusa). W następstwie tego napisałyśmy ten artykuł. Jako że obecnie tam on już nie widnieje, to pozwoliłam sobie go opublikować tutaj, a co za tym idzie - oto pierwszy artykuł na cztery ręce na blogu "Podróże między wierszami". A czy ostatni? To się okaże:). Co jest pewne? Kolejne teksty będą krótsze!:)

„Veni, vidi, vici”. W moim przypadku jednak można rzec: „vici”, „veni, vidi”:). Wszak dzięki Zależnej w Podróży – Agnieszce Ptaszyńskiej – najpierw w grudniu wygrałam [Sara – P.M.W.] w konkursie dwudniowy nocleg dla dwóch osób w Krakowie (dziękuję za nagrodzenie!), a następnie przybyłam do legendarnego grodu Kraka. Voucher zrealizowałam dopiero w marcu. Weekend w Krakowie spędziłam z koleżanką. Też brała udział w tym konkursie, nieraz podróżowałyśmy we dwie, dlatego zaproponowałam jej wspólny wyjazd i napisanie tej relacji na cztery ręce.

Byłyśmy ciekawe pobytu w Yarden aparthotel przy Długiej 35, jako że w 2014 roku został
uwzględniony w rankingu Michelin. Jeszcze nie zdarzyło się nam nocować w miejscu, które było tak wyróżnione. Zresztą podróżując, zazwyczaj szukamy taniego noclegu, zatem samo przez się są to miejsca spoza tego rankingu. W hotelu dwie rzeczy podbiły nasze serca.

W łazience powieszono informację w językach polskim i angielskim, która brzmi: Czy wyobrażasz sobie, ile ręczników pierze się każdego dnia w hotelach na całym świecie, i jak duże ilości środków piorących zanie-czyszczają przez to nasze rzeki, jeziora i morza? Prosimy zdecyduj: Ręczniki pozostawione na podłodze lub w brodziku w łazience: „Proszę wymienić”. Ręczniki powieszone na wieszaku: „Użyję po raz kolejny”. Bądźmy przyjaciółmi natury. Takiemu podejściu do środowiska naturalnego jesteśmy na tak! W Oleander Resto Bar zaś, pełniącej funkcję jadalni hotelowej, serwowany jest chleb bezglutenowy. Dla jednej z nas (Joanna) jest to istotne, bo z powodów zdrowotnych nie może jeść produktów, zawierających gluten. I mimo że współcześni bezglutenowi konsumenci nie żyją w trudnych dla nich czasach, to jednak w zbiorowej gastronomii, zwłaszcza hotelowej, chleb niezawierający glutenu nie jest oczywistością.
Przyjechałyśmy do Krakowa w piątek wieczorem. O Długiej wiedziałyśmy tylko tyle, że na początku ulicy znajduje się Dom pod Globusem, zbudowany w secesyjnym stylu, w którym mieści się siedziba Wydawnictwa Literackiego (przy Długiej 1). Gdy go ujrzałyśmy na horyzoncie, to wiedziałyśmy już, że idziemy w dobrym kierunku. Nie widziałyśmy jednak, że przy tej ulicy znajduje się wiele sklepów z sukniami ślubnymi. Niektóre są dosłownie jeden obok drugiego. Zdaje się, że jest to krakowskie zagłębie sukien ślubnych:). Ot taka ciekawostka. Nie starczyło nam tego dnia czasu na ambitne zwiedzanie. Udałyśmy się tylko na flaunering po kleparskich i śródmiejskich ulicach: Świętego Filipa, Krótka, Krzywa, rynek Kleparski, Basztowa, Planty, Sławkowska, Szczepańska, plac Szczepański, Jagiellońska, Gołębia, Bracka (nie padał deszcz!), Rynek Główny wzdłuż i wszerz, pasaż Bielaka, Stolarska, Św. Tomasza i tak dalej, aż wróciłyśmy do Długiej.

W sobotę po śniadaniu w Yarden aparthotel wyszłyśmy na miasto.
Skierowałyśmy się w okolice Smoczej (dlaczego? – o tym za moment). Przecięłyśmy Planty, znalazłyśmy się na Rynku, zajrzałyśmy do Bazyliki Mariackiej, a następnie obeszłyśmy ją dookoła (tym samym zwróciłyśmy uwagę na jej elementy architektoniczne, które w trakcie wcześniejszych pobytów w Krakowie umknęły naszej uwadze). Początek marca, a zwłaszcza sobotni marcowy poranek to czas, kiedy można cieszyć się z nieobecności turystów w przestrzeni Rynku:). Idąc ulicą Grodzką, dostrzegałyśmy zakamarki, również niezauważone podczas wcześniejszych odwiedzin grodu Kraka. To dowód, że są miejsca, które mimo wielokrotnej eksploracji, wciąż nie są dokładnie zapisane w pamięci. Gdy doszłyśmy do Bernardyńskiej, Joannie przypomniało się, że ma pocztówkę do nadania. W Zamku Królewskim mieści się siedziba poczty, weszłyśmy zatem na Wzgórze Wawelskie. Tym samym przespacerowałyśmy się po Wawelu i z jego perspektywy obejrzałyśmy Bernardyńską, panoramę Wisły, w tym budynki Mangghi. Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej oraz Handlowej Spółdzielni „Jubilat”. Po wyjściu z terenu zamkowego znalazłyśmy się wreszcie na Bulwarze Czerwieńskim. Skierowałyśmy się w okolice ulicy Smoczej. Stoi tam Pomnik Psa DżokaDo tego miejsca pamięci koniecznie chciała dotrzeć Sara. Kiedyś słyszała o nim, mimowolnie jednak wyparła tę informację. Znajdowało się ono w jej niepamięci dopóki, dopóty nie zabrała się za przygotowanie trasy konkursowej. Wówczas spostrzegała je na mapie Starego Miasta. Przypomnijmy, że w 1990 roku na Rondzie Grunwaldzkim właściciel Dżoka dostał zawału serca. Zabrano go karetką. Niestety w drodze do szpitala zmarł. Pies jednak przez wiele dni czekał tamże na swojego opiekuna. W tym czasie wielokrotnie wspominano o Dżoku w mediach (wtedy to Sara usłyszała o nim). Po prawie rocznym oczekiwaniu na swego pana, pies pozwolił się przygarnąć Marii Müller, żonie Władysława Müllera. Jego nowa właścicielka zmarła w 1998 roku. Po jej śmierci zabrano psa do schroniska, z którego uciekł. Jakiś czas potem znaleziono go zabitego na torach kolejowych w Borku Fałęckim. Tak oto stał się bohaterem miejskiej legendy, a w 2001 roku odsłonięto Pomnik Psa Dżoka, zaprojektowany przez Bronisława Chromego. Jako że nastała pora obiadowa, Joanna uparła się, że musimy koniecznie posilić się w restauracji „U Romana”, o której wspomniałam, w napisanej przeze mnie [Sarę – P.M.W.] trasie. Mieści się ona w budynku Akademii Muzycznej i pełni funkcję stołówki uczelnianej. O tym, jak zazwyczaj smakuje jedzenie stołówkowe, prawie każdy wie:). Faktem jest więc, że efekty umiejętności gastronomicznych kucharzy, pracujących „U Romana”, nie były celem naszego spaceru przez ulice: Koletek, Stradomską, Plantami wzdłuż Świętej Gertrudy, Świętego Krzyża aż do Świętego Tomasza 34. Owszem, nie gotują źle, co więcej, oferowane przez nich dania są całkiem tanie, co potwierdza jedna z nas, ale nie jest to miejsce, do którego trzeba zajrzeć, by skosztować najlepszego jedzenia w Krakowie. Ta restauracja jednak posiada coś, co sprawia, że warto do niej zajrzeć. Mianowicie z okien stołówki można obejrzeć panoramę Krakowa – od części przemysłowej miasta po Stare Miasto i Wawel. Niestety nie zobaczyłyśmy tego widoku. Mimo że Joanna zadzwoniła do restauracji dwa dni wcześniej z pytaniem, czy pracują w sobotę i potwierdzono, że tak, to gdy dotarłyśmy do niej, to okazało się, iż jest zamknięta. Na szczęście w pobliżu jest wiele miejsc, gdzie można zjeść całkiem tanio i smacznie, toteż szybko znalazłyśmy inny lokal, w którym zjadłyśmy obiad.



Na deser i odpoczynek udałyśmy się do „Meho Cafe” w Domu Józefa Mehoffer, obecnie w oddziale Muzeum Narodowego w Krakowie, przy ulicy Krupniczej 26. Zanim weszłyśmy do ka-wiarni, to zajrzałyśmy do jednego z najpiękniejszych krakowskich ogrodów, który mieści się na tyłach tego budynku. Wszakże Mehoffer kupił ów dom, gdyż był „urzeczony staroświecczyzną jego wyglądu oraz przestrzenią dziedzińca i ogrodu”[1]. Dodajmy, że zmierzając do tej kawiarni, zatrzymałyśmy się na moment przed kamienicą przy Krupniczej 22. Mimo że fasada budynku jest niepozorna, to o tym, co działo się w jej wnętrzach, można długo i barwnie opowiadać. Dlaczego? Niegdyś mieścił się w niej Dom Literatów, tzw. pisarski kołchoz, należący do Związku Literatów Polskich. Mieszkali tu z rodzinami między innymi: Konstanty Ildefons Gałczyński, Stefan Kisielewski, Stefan Otwinowski, Kazimierz Brandys, Bronisław Maj, Wisława Szymborska. Po tym przystanku udałyśmy się komunikacją miejską na Kazimierz. Pokręciłyśmy się po jego ulicach: Miodowej, Szerokiej, Jakuba, Estery, Placu Nowym, Józefa, Placu Wolnica itd., itp. Przyjrzałyśmy się synagogom: Tempel, Remu, Starej, Wysokiej i cmentarzowi żydowskiemu. Po zaspokojeniu potrzeb kulturoznawczo-historyczno-sztucznych, skosztowałyśmy trochę kazimierskiego wieczornego życia:).

W niedzielę po śniadaniu spakowałyśmy się, wymeldowałyśmy się i zostawiłyśmy bagaże w hotelowej przechowalni. Naszą destynacją była Nowa Huta, polskie wcielenie socrealizmu. Udałyśmy się w jej kierunku, wiedząc, że mamy mało czasu na jej zwiedzenie i nie mamy do końca opracowanej trasy. Zakładałyśmy więc, że niewiele zobaczymy, ale przyświecała nam myśl – nie ilość „zaliczonych” punktów na mapie, lecz klimat dzielnicy będzie najważniejszy w tym doświadczeniu. Ledwo co opuściłyśmy Yarden aparthotel, gdy zadzwoniła do Joanny jej znajoma z pytaniem, gdzie jesteśmy i zaproponowała, że może nas oprowadzić po Nowej Hucie (co prawda, dziewczyny swego czasu rozmawiały o tym, ale umówiły się na tyle niekonkretnie, że byłyśmy wręcz przeświadczone, iż czeka nas samodzielne zwiedzanie). W tym miejscu wspomnimy,


że znajoma jest nowohucianką, przewodniczką po Krakowie, literaturoznawczynią i historyczką sztuki. Ten zestaw jej specjalności w kontekście zwiedzania Nowej Huty był/jest nie lada gratką. Za jej wskazaniem dojechałyśmy do Placu Centralnego im. Ronalda Regana. Już w towarzystwie znajomej i jej opowieści przeszłyśmy się Aleję Róż, zajrzałyśmy do Restauracji Stylowa, gdzie na stoliku stoi „posążek” Włodzimierza Lenina, zobaczyłyśmy Nowohuckie Centrum Kultury i pola znajdujące się tuż za nim. Przeszłyśmy w kierunku ulicy Klasztornej (Kraków-Mogiła), gdzie znajdują się Kościół Narodzenia Pańskiego i św. Bartłomieja Apostoła (przykład sakralnej architektury drewnianej) i Bazylika Krzyża Świętego (mieści się tu Opactwo Cystersów). Po zobaczeniu
tych dwóch przestrzeni sakralnych, wsiadłyśmy w tramwaj i podjechałyśmy nim do Kopca Wandy, na który wdrapałyśmy się. Dzięki temu obejrzałyśmy pomnik projektu Jana Matejki, stojący na nim i zajrzałyśmy za mur kombinatu metalurgicznego. Stamtąd było blisko do Centrum Administracyjnego, składającego się z dwóch budynków, które bywa nazywane „Watykanem” lub „Pałacem Dożów”. Następnie przemaszerowałyśmy się nad Zalewem Nowohuckim, gdyż chciałyśmy zobaczyć Osiedle Szkolne i Teatr Łaźnie Nową. Teatr Ludowy i Kościół „Arkę Pana” zobaczyłyśmy już tylko z okien autobusu, ale jak wspominałyśmy, miałyśmy mało czasu… Dzięki temu mamy powód, by kiedyś wrócić do Nowej Huty:). A przy okazji jadąc do Dzielnicy XVIII lub wracając z niej, można zobaczyć przez okna tramwaju blok-zamek przy Akademii Wychowania Fizycznego. Cóż, nie jest to perełka architektoniczna, ale i taki jest Kraków. 
Sara Zubeir i Joanna Woźnicka
















1 komentarz:

  1. Oj nie ma bardziej klimatycznego miasta w Polsce niż Kraków. Piękna architektura, tajemnicze uliczki i ta atmosfera... Nie umiem wybrać jednego ulubionego miejsca. Słyszałam o hotelu, który wymieniłaś. Jeśli będziesz jeszcze w Krakowie, mogę polecić apartamenty w Krakowie, które wynajmuje się przez stronę http://penguinrooms.pl/apartamenty/krakow.

    OdpowiedzUsuń