piątek, 27 maja 2016

"Swojskość"?

Andrzej Stasiuk konstatuje we Wschodzie: "Lotnisko w Bracku było jak dworzec Warszawa Zachodnia, z którego odjeżdżały autobusy w stronę Węgrowa, Sokołowa i Siemiatycz. I ludzie też byli podobni. Ale jednocześnie czułem, że [...] dalej jest już tylko geografia". Następnie stwierdza: "Na początku to jest takie uczucie, jakby geografia robiła sobie z ciebie jaja. Leci się sześć czy siedem tysięcy kilometrów, czyli tyle, ile do Indii albo do Kongo, i na końcu jest coś w rodzaju hipertroficznego Węgrowa albo rozdętych Siemiatycz. Tak było w Irkucku, gdy wyszedłem na pierwszy spacer [...] nie mogłem uwolnić się od przejmującego poczucia, że to wszystko znam". Poniekąd podobne słowa można powiedzieć o Pawłodarze. Zapewne na to Stasiukowe poczucie, że już tam był, a także i na moje odczucia w pewnym stopniu miała wpływ sowietyzacja, która dotknęła swego czasu Europę Środkowo-Wschodnią - przestrzeń, z której pochodzimy. Stasiuk mówi: "po prostu wiedziałem, że to jest [...] radzieckie". Co więcej, przez efekt wywołany tym procesem przebija się makdonaldyzacja, czy mówiąc szerzej - globalizacja. Niekiedy zaś ma się poczucie, że twoje (a właściwie moje) relatywnie kulturowo ustawione oko jednak mimowolnie wychwytuję egzotykę. Jednak żeby nie utonąć w tych -zacjach, czy też żeby nie rozpisywać się o -yce, trzeba wspomnieć, że będąc w Kazachstanie zdarza się, że obcuje się ze swoistą "swojskością", że spaceruje się pawłodarską ulicą i widzi herb miasta, z którego się wyleciało, i napis Варшава [Warszawa; lewa strona kolażu], że zwiedzając Piramidę Pokoju i Pojednania w Astanie stoi się przed gablotą ze strojem krakowskim [prawa strona kolażu]. Dlaczego? Dlatego że wśród mieszkańców tego państwa są zesłańcy polscy, a raczej w większości to ich potomkowie, a nie oni sami - dzieci, wnuki, prawnuki. Ktoś może spytać się więc po co lecieć prawie cztery i pół tysiąca kilometrów do Pawłodaru (a w moim przypadku około pięciu i pół tysiąca, bo leciałam przez Berlin)? Wszak z syrenką obcuję, korzystając choćby z warszawskiej komunikacji miejskiej, a obejrzeć strój krakowski mogę w mateczniku "Mazowsza" w Karolinie pod Warszawą (czyli de facto nawet nie muszę wybierać się w podróż do Krakowa). Odpowiem więc na to potencjalne pytanie trochę przewrotnie słowami Jacka Kerouca: "Znów na chodniku piętrzył się stos naszych wysłużonych walizek; czekała nas jeszcze dalsza droga. Ale co tam, droga to życie", które Małgorzata Szumska wybrała na motto Zielonej sukienki - książki o jej trasie podróży, którą zaplanował dla niej Stalin. Wszak gdyby babcia tej autorki nie znalazła się na Syberii, to być może ona nie dotarłaby tam, a potem nie napisałaby tej książki. Być może gdyby potomkowie zesłańców nie mieszkali w Pawłodarze; gdyby ktoś, kogo spotkałam na mojej drodze, nie był tam, tobym wcale tam nie wylądowała. Ale nie o powodach mojego pobytu tamże przeczytacie w kolejnych wpisach, lecz o Kazachstanie - po prostu. Bo mój pobyt w tym kraju to chyba wynik tego, że ja z tych, których walizka co jakiś czas staje na chodniku przed domem.


Cytaty w tekście pochodzą z:

Andrzej Stasiuk, Wschód, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s. 22, 118, 119.

Małgorzata Szumska, Zielona sukienka. Przez Rosję i Kazachstan śladami rodzinnej historii, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2014, s. 7. 


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz